No i jest. Chyba mój pierwszy post na blogu, który wcześniej w całości został napisany na papierze.
Jest to dopiero prolog, który mam nadzieje zaczęci was do dalszego czytania tego opowiadania.
Jutro pojawi się czwarta część "Miasta Aniołów" i zarazem 3 post w tym miesiącu, więc można powiedzieć, że spełniłam mojej małe wyzwanie.
W każdym razie, zapraszam do czytania i do zobaczenia jutro.
Pamiętajcie o zostawianiu swojej opinii w komentarzach na dole ;)
✯✯✯
Podszedłem do leżącej na łóżku Jasabell. Przykryłem ją dokładnie kołdrą i pocałowałem w czoło.
Nie spała.
Uchyliła powieki błyszczących ametystowych oczu.
- Dobranoc Jas
- Dobranoc tato - uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę, jednak po chwili jej uśmiech znikł.
- Wrócicie prawda?
- Oczywiście, że tak słoneczko. Dlaczego mielibyśmy nie wracać?
- Miałam zły sen... nieważne.
- Oczywiście, to tylko sen. Pamiętaj bądź grzeczna i uważaj na siebie
Ta kiwnęła głową i zamknęłam oczy zapadając w sen. Spojrzałem na nią jeszcze raz i zgasiłem małą lampkę stojącą przy łóżku. Otworzyłem drzwi opuszczając jej pokój z ciężkim sercem.
Przed domem czekały już na mnie Anaise i Verena.
- Musicie jechać? - zapytała po raz setny tego wieczoru moja siostra.
- Dobrze wież, że to nasza praca - poklepałem ją po ramieniu.
- Erick, już czas wyjeżdżać - upomniała mnie Anaise.
- Tak - westchnąłem. - Dobrze się nią opiekuj i nie wspominaj jej o niczym, o czy nie powinna wiedzieć.
- Myślisz, że jestem głupia? Moim zdaniem i wy powinniście z tym skończyć, dobrze znasz moje zdanie.
- Gdyby to było takie proste... Ktoś musi to robić, zresztą to nasza praca - uśmiechnąłem się do niej pocieszająco.
Pożegnałem się jeszcze raz i wsiadłem do samochodu. Spojrzałem ostatni raz na moją siostrę, mój dom i pokój mojej córki. Gdybym mógł wtedy przewidzieć, że to ostatni raz kiedy je widzę.
*2 miesiące później*
- Ciociu Vero, ciociu Vero - usłyszałam radosny, dziewczęcy głos i tupot na piętrze, a chwilę później kroki na schodach. Po chwili w drzwiach kuchni stanęła moja bratanica. Jej blada twarz, była jak rzadko rozpromieniona. Podbiegła do mnie, obejmując mnie w pasie ramionami.
- Ciociu, dzisiaj wracają mama i tata! - zawołała,a jej czarne włosy, związane w grube warkocze zafalowały.
- Tak, skarbie - uśmiechnęłam się odwzajemniając jej uściska. - Również się cieszę, ale będziesz musiała poczekać na nich do wieczora.
- Ciociu czekałam na nich tyle czasu, te parę godzin będzie jak chwila - zaśmiała się, a ja pogłaskałam ją po głowię.
- Skoro tak mówisz - uśmiechnęłam się.
Przez resztę dnia robiłam mało istotne rzeczy, aby zająć swój czas. Czas mimo to nieubłaganie się przedłużał jednak w końcu nastał późny wieczór.
Zważając na okazje pozwoliłam Jasabell nie iść spać, aż do powrotu jej rodzicieli. Nie miałabym serca nie pozwolić się jej z nimi nie spotkać od razu po ich powrocie. Zawsze stanowiła ich oczko w głowie. Była jedynaczką więc nie dziwi to, że rodzice poświęcali jej cały swój czas. Blisko północy czarnowłosa siedziała już na jednym z foteli w przedpokoju wbijając swój wzrok z dębowe drzwi. Kiedy to zobaczyłam ledwo pohamowałam się żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ta tylko spojrzała na mnie, po czym znowu wczepiła wzrok w drzwi.
- Jeśli chcesz tu tak siedzieć to nie przeszkadzam ci. Ja będę w salonie - zawołałam do niej.
- Ciociu... - mruknęła kiedy wychodziłam już z pokoju. Odkręciłam się w jej stronę i na chwilę zdębiałam. Jej błyszczące, fioletowe oczy, poszarzały i przybrały martwy wyraz.
- Odbierz - powiedziała cichym, mrukliwym głosem.
- Co? - wydukałam nie do końca wiedząc o co chodzi.
Nie miałam jednak za dużo czasu żeby się nad tym zastanowić bo chwilę potem zadzwonił telefon. Zostawiłam dziewczynkę w przedpokoju i pobiegłam do kuchni, gdzie zostawiłam telefon.
Złapałam komórkę i przystawiła ją do ucha.
- Tak?
- Verena? To ja Tony, poznaliśmy się już, pamiętasz? Pracowałem z Erickiem przez jakiś czas
- Browley? Tak, pamiętam. Jeśli chcesz porozmawiać z Erickiem to nie ma go w domu, zadzwoń jutro,
- Obawiam się, że jutro też go nie będzie
- Co? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ver, usiądź dobrze?
- Tony nie bajeruj mnie tylko mów o co chodzi!
- Nie znam szczegółów, nie było mnie przy tym, ale... misja twojego brata i Anaise się nie powiodła.
- ...
- Verena, oni nie przeżyli.
- Nie żartuj sobie!
- Dobrze wiesz, że nie żartowałbym w takiej sprawie. Miejscowe władze uznały to za nieszczęśliwy wypadek, ale chyba nie muszę ci mówić co to tak naprawdę było.
- ...
- Jasabell jest z tobą prawda? Uważaj na nią, jej też może coś grozić.
- Ja muszę już kończyć...
Rozłączyłam się i opadłam na krzesło. Dopiero po chwili zorientowałam się, że cała drżę.
- Nie wrócą... - usłyszałam płaczliwy szept za sobą.
W przejściu stała czarnowłosa. Z oczu które jeszcze przed chwila miały tak pusty i martwy wyraz teraz zaczęły lecieć łzy.
- Przykro mi skarbie
No bo co niby miałam jej powiedzieć. Straciłyśmy wszystko i sama nie miałam siły aby ją teraz pocieszać. Ta pobiegła na piętro i zatrzasnęła się w pokoju. Oparłam dłonie na stole i położyłam na nich głowę, Z moich oczu również zaczęły lecieć łzy, a ból głowy spowodowany kłębiącymi się w niej pytaniami, nie dawał mi spokoju. Co teraz? Co z Jasabell? Co z nami? Co z tym czego miałam jej nigdy nie mówić? Przecież obiecałam Erickowi.
Wiedziałam, że jeśli jej powiem to wszystko się zmieni. a jeżeli tego nie zrobię jej też może się coś stać. Złapałam za wisiorek na mojej szyi i odmówiłam krótką modlitwę, Nie wiedziałam co teraz, ale wiedziałam jedno, za wszelką cenę muszę ją chronić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz